wtorek, 28 września 2010

Co przyjdzie z słuchania radia przez godzinę dziennie

Wchodzę po jednym dniu nieobecności do internetu, patrzę, a tu pojawiły się cztery nowe komentarze. Jeden z nich uznałem za szczególnie godny rozwinięcia w tej chwili, albowiem odpowiedź na niego trudno jest podać w odpowiedzi do komentarza - byłaby zbyt długa. Chciałbym też, aby jak najwięcej osób się z tym zapoznało i ewentualnie przedstawiło swój punkt widzenia na tą kwestię. Chodzi mianowicie o to, czy słuchanie radia obcojęzycznego przez godzinę dziennie szybko zwiększy poziom rozumienia ze słuchu.

Ludzie mają to do siebie, że zawsze i wszędzie poszukują najprostszych, najmniej męczących oraz najszybszych rozwiązań. Pomysł więc włączenia radia, żeby gdzieś tam sobie grało w tle wydaje się w tym wypadku kapitalnym narzędziem - wydaje się bowiem, że można robić coś innego, a język będzie sam wchodził do głowy. Jednak tak jak w przypadku wielu innych narzędzi trzeba po prostu wiedzieć jak z tego korzystać. Jeśli natomiast mamy złe podejście, to choćbyśmy mieli radio włączone przez 5 godzin dziennie, da nam to niewiele. Ale przejdźmy do konkretów.

Pierwsza rzecz na jaką należy zwrócić uwagę to fakt, że samo radio nas języka nie nauczy. Przydadzą się zawsze jakieś inne pomoce - słownik, podręcznik. W ogóle najlepiej zacząć go słuchać w momencie gdy się ma przynajmniej mgliste pojęcie o tym jak język funkcjonuje, jak brzmi i gdy się zna chociaż podstawowe zwroty. W przeciwnym wypadku nawet jeśli się bardzo skupimy na tym co leci w radiu, to nic z niego nie zrozumiemy. Jeśli nic nie rozumiemy, to znacznie trudniej jest się skupić - bo tak szczerze, kto usiedziałby porządnie skupiony na wykładzie prowadzonym po węgiersku? (wyłączając oczywiście osoby znające ten piękny język). Jedyne co możemy z takiego słuchania wynieść to frustracja i poczucie, że "nie mamy talentu do języków obcych". Po pierwsze więc: należy opanować przynajmniej podstawy języka.

Następna ważna kwestia, to obalenie mitu, że włączenie radia, żeby gdzieś tam sobie grało w tle cokolwiek da. Posłużę się tu przykładem z życia wziętym. Mój ojciec skończył szkołę tłumaczy języka niemieckiego i zawsze był miłośnikiem krajów niemieckojęzycznych, szczególnie Austrii oraz Szwajcarii. Pamiętam, że od kiedy w domu pojawiła się możliwość odbierania telewizji zagranicznej, to niemieckie kanały leciały czasem po 5 godzin dziennie. Gdyby tak było, że zupełnie bierne słuchanie daje jakieś wyniki to cała moja rodzina rozumiałaby dziś doskonale wszystko co się mówi po niemiecku. A tymczasem tak nie jest. Zawsze najwięcej będzie rozumieć właśnie osoba, która będzie naprawdę skupiona na materiale jakiego słucha. A poziom zrozumienia będzie wprost proporcjonalny do uwagi jaką będziesz poświęcać słuchanemu materiałowi. Należy zatem się skupić, skupić i jeszcze raz skupić. Zapomnij o tym, że radio chodzące w tle cokolwiek Ci da.

Ostatnią natomiast kwestią jest umiejętne wybranie ciekawej audycji. Ktoś powie, że to nic trudnego, a problem jest większy niż się wydaje.  Zawsze słuchanie audycji, nalepiej jeszcze dyskusji, da więcej niż słuchanie muzyki. Bardzo trudno jest zaś znaleźć coś na czym bylibyśmy w stanie zawiesić ucho na przynajmniej godzinę dziennie. Osobiście najbardziej polecałbym stacje czysto informacyjne takie jak chociażby rosyjskie radio Svoboda. Co natomiast się dzieje gdy słuchamy czegoś co jest nudne? Najprościej mówiąc - nudzimy się. Poziom naszego zaangażowania spada niemal do zera i tylko czekamy aż godzina się skończy, żebyśmy mogli się wziąć za coś innego. W efekcie nie nauczymy się wiele - zapewne po kilku dniach większość osób w ogóle zarzuci projekt słuchania radia. Znacznie łatwiej jest utrzymać skupienie oglądając telewizję, bo dodatkowo działa na Ciebie obraz.

Jeśli natomiast ktoś ma już opanowane pewne podstawy, potrafi znaleźć coś ciekawego do słuchania i umie się skupić na tym co słyszy - wtedy droga do sukcesu stoi otworem. Nie chciałbym tu rzucać liczbami - wiem, że niektórzy oczekują recept w stylu: "rób to przez określoną ilość czasu, a będziesz płynnie mówił, albo doskonale rozumiał obcy język". Jedno tylko wiem na pewno - najszybciej się nauczysz jakiejkolwiek umiejętności ją wykonując. I to się tyczy wszystkiego. Jeśli słuchanie jest twoim celem - słuchaj radia lub oglądaj telewizję tak często jak tylko możesz, ze skupieniem oczywiście. Jeśli chcesz doskonale mówić - znajdź ludzi władających językiem obcym i do nich mów. Jeśli chcesz czytać - czytaj jak najwięcej. Jeśli chcesz pisać - znajdź nawet najdziwniejsze forum internetowe, załóż bloga czy pamiętnik w obcym języku i pisz. Im więcej temu czasu poświęcisz, tym szybciej się nauczysz.


To ostatnie zdanie fajnie wyszło - w sumie jest to najkrótsza recepta na to jak się uczyć języka obcego.

sobota, 25 września 2010

Pierwsze wrażenia z nauki xhosa

Jak już wcześniej pisałem w artykule o RPA, postanowiłem trochę zanurzyć się w zupełnie nieznanej mi przestrzeni językowej i dowiedzieć się czegoś więcej o jednym z tamtejszych języków innym niż angielski, czy afrikaans. Z różnych powodów padło akurat na język xhosa - ojczystą mowę Nelsona Mandeli, pochodzącą z rodziny języków bantu. Dziś przyszedł czas na podzielenie się pierwszymi wrażeniami, które, mam nadzieję, okażą się pomocne również dla ludzi uczących się innych języków (choćby dlatego, że zauważą, iż ten angielski, niemiecki czy rosyjski wcale takie trudne nie są w porównaniu do czegoś bardziej niszowego).

Na wstępie dodam, że mojego kontaktu z xhosa nie nazywam nauką, a jedynie zapoznaniem się z podstawową leksyką i gramatyką tego języka. Na naukę bowiem nie mam na razie zbytnio czasu - jeśli poświęcam temu językowi 20 minut dziennie to jest dobrze. Tymczasem stopień jego podobieństwa do języków mi znanych jest tak niewielki, że potrzebowałbym znacznie więcej by przyswoić sobie podstawy. Od czasu do czasu postaram się coś "wyprodukować" w xhosa i pokazać na blogu jak to wygląda w praktyce, ale z reguły będę to robił z pomocą podręcznika, chyba że jakieś konstrukcje wybitnie zostaną mi w głowie. Na razie jedyne co potrafię napisać z głowy to:
Molo! NdinguKharol. Ndihlala ePhoznan. Ndiyavuya ukukwazi.
Cześć! Jestem Karol. Mieszkam w Poznaniu. Miło Cię poznać.
 Jak widać - podobieństw do języków europejskich raczej nie ma.

Spotykam się czasem z ludźmi, którzy mówią, że języki obce, których się uczą są trudne. Ktoś powie, że np. wymowa angielskiego jest trudna. I faktycznie, znam osoby mające np. problem z wymową angielskiego albo niemieckiego "r", angielskiego "th", rosyjskiego "л". Próbują od lat i im nie wychodzi. Mniej lub bardziej mogą jednak tą kwestię rozwiązać używając głosek występujących w języku polskim. Będzie to brzmieć gorzej, ale obcokrajowiec powinien zrozumieć o co chodzi. Tymczasem niektórych wyrazów z xhosa nie da się tak łatwo poddać polonizacji. Nazwa własna języka jest tu pierwszym przykładem.

"X" oznacza klik, który przypomina "kląskanie konia". "Xh" oznacza jego wersję aspiracyjną, czyli z wydychanym powietrzem (bez "h" powietrze nie jest wydychane). Nazwę xhosa czytamy więc "(klik)osa". Jeśli już naprawdę nie jesteśmy w stanie tego wymówić można to "spolonizować" na "klosa", ale nie do końca oddaje to faktyczną nazwę. Tak czy inaczej jest to jeden z najprostszych przykładów użycia kliku, którego opanowanie nie powinno przysporzyć ogromnych problemów.

Kliki niestety są trzy (x, q, c), każdy z nich ma dodatkowo wariant aspiracyjny (xh, qh, ch), którego rozróżnienia na tym etapie nie potrafię rozpoznać. Może później okaże się to dla mojego ucha bardziej jasne, ale aktualnie wyrazy xhoxha ("tłuc na papkę") i xoxa ("dyskutować") brzmią dla mnie niemal identycznie, podczas gdy różnica znaczeniowa jest ogromna. Istnieją też przypadki, w których najzwyklej nie potrafię jakiegoś słowa wymówić, a jeśli to robię to brzmi to nader zabawnie i mam pełną świadomość, że robię to źle. Należy do nich chociażby wyraz nkqonkqoza ("pukać"). Spróbujcie wymawiać "nk", zaraz potem przejść w klik, a następnie powtórzyć całą sekwencję - wymaga to naprawdę sporo treningu.

Warianty aspiracyjne i nieaspiracyjne mamy też w przypadku głosek "b", "k", "p" i "t". "Bh", "kh", "ph" i "th" wymawia się mniej więcej tak samo jak po polsku "b", "k", "p", "t", czyli wydychając powietrze. Gdy są one pozbawione litery "h" powietrze jest zasysane. Dlatego też w zdaniach jakie napisałem powyżej moje imię jest napisane tak, aby lepiej oddawało faktyczną jego wymowę (Kharol), podobnie zrobiłem w wypadku nazwy miasta (iPhoznan).

Osobliwe są też głoski "rh" i "kr". Podobnie jak kliki zostały one zapożyczone od języków khoisan, które dominowały na terenie dzisiejszego RPA jakieś 1000 lat temu. Jak brzmi jeden z takich języków można było zobaczyć wcześniej. Xhosa wydaje się ciut prostszy ;) Przynajmniej jeśli chodzi o fonetykę.

Trochę się rozpisałem, a nawet nie przeszedłem do materiału zawartego w pierwszej lekcji "Teach Yourself Xhosa". Starczyło zaledwie na omówienie najciekawszych kwestii fonetycznych. Za jakiś czas postaram się omówić pozostałe aspekty tego jakże ciekawego języka. Jeśli kogoś to zaciekawi spróbuję nagrać siebie czytającego tekst w xhosa i zamieścić linka, aczkolwiek na razie takie nagranie może bardzo znacznie odbiegać od tego jak władają tym językiem jego rodzimi użytkownicy. Tak czy inaczej od czasu do czasu będę podawał informacje o postępach mojej przygody z xhosa. Mam nadzieję też, że po lekturze tej serii artykułów stwierdzi, że ten niemiecki, czy angielski to jednak nie jest taki straszny. Tak czy inaczej, jak zwykle, życzę powodzenia wszystkim innym uczących się języków obcych! Obojętnie czy to angielski, hiszpański, czy jakucki.

Podobne posty:
RPA - państwo 11 języków urzędowych 
Język kaszubski - jedyny regionalny język w Polsce
Najbardziej zagrożony język w Polsce - wilamowski
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego

Język czeski - pierwsze wrażenia

środa, 22 września 2010

Prośba o poradę - niemiecki, rosyjski, angielski

Dziś postanowiłem umieścić na blogu moją odpowiedź na maila od jednego z czytelników. Pomyślałem, że wielu ludzi może mieć podobny problem teraz bądź w przyszłości, więc jest wielce prawdopodobne, że na coś im się to przyda. Może znajdą się wśród was również tacy, którzy będą mieli lepsze pomysły na rozwiązanie problemu - nigdy nie uważałem siebie za mentora, więc każdy komentarz będzie zawsze mile widziany. Wszystko naturalnie publikuję za zgodą osoby, z którą pisałem. Ale przejdźmy do rzeczy.

Otrzymałem wiadomość następującej treści:
Witam,
Na początku chciałbym napisać, że blog "Świat języków" jest świetny. Trzymaj tak dalej, masz w mojej osobie stałego czytelnika. :)

A teraz prośba o poradę. Zamierzam odświeżyć sobie niemiecki (studia) i rosyjski (podstawówka i liceum). Niestety od tamtego czasu minęło już kilkanaście lat i raczej tych języków nie używałem. Jaki podręcznik polecałbyś? Myślę o Assimil do niemieckiego, ale mam problem z rosyjskim.

Drugie pytanie dotyczy angielskiego. Zdałem FCE dwanaście lat temu. Od tego czasu zero regularnych ćwiczeń, chociaż sporo czytam i czasem mam kontakt bezpośredni, czyli rozmowę z klientem. Zauważyłem jednak, że znajomość bierna języka zdecydowanie góruje nad czynną. Co polecałbyś tutaj?
Mam nadzieję, że nie przesadziłem z pytaniami. :)

Pozdrawiam.

A oto moja odpowiedź:
Cześć,
(...)
Co do twoich pytań: myślę, że w przypadku niemieckiego Assimil będzie
doskonałym wyborem. Dodam tylko od siebie, że na polskim rynku masz
aktualnie dwie dostępne serie tych podręczników. Nowszą, 2-tomową i
starszą w jednym tomie. Tu jest link do tej starszej -
http://www.nowela.pl/ksiegarnia-jezykowa/jezyk-niemiecki-latwo-i-przyjemnie-ksiazka-i-4-cd-audio
Linka podałem dlatego, że z całego serca polecam korzystanie ze
starszego wydawnictwa. Z jednej strony brak w nim nowoczesnego
słownictwa (które można samemu poznać bez problemu), ale jest znacznie
więcej materiału, wyjaśnień gramatycznych itp. Poza tym jest w
wygodniejszym formacie i solidniejszej okładce.

Z rosyjskim już jest większy problem, gdyż ostatnimi czasy język ten
niejako popadł w niełaskę, a to co oferuje nasz system edukacji
(podręczniki typu "Kak dieła") nie nadaje się do nauki. Znalazłem dwie
rzeczy, które ewentualnie można brać pod uwagę. Pierwsza to polska
wersja "Teach Yourself Russian" -
http://www.gandalf.com.pl/b/jezyk-rosyjski-dla-poczatkujacych-ucz/
Całkiem lubię tą serię, aczkolwiek z doświadczenia wiem, że
podręczniki z niej są strasznie nierówne. W każdym razie z tych do
szwedzkiego i czeskiego byłem w swoim czasie całkiem zadowolony.
Druga opcja to natomiast podręcznik wydawnictwa Rea -
http://www.ceneo.pl/339019 ,który ma też drugi tom -
http://www.bookmaster.pl/rosyjski,w,cztery,tygodnie,2,cd,etap,2/ksiazka/84363.xhtml
Widziałem swego czasu ich starsze wydanie (moja dziewczyna się z nich
uczyła) i wydawało się całkiem treściwe. Bardzo przypominało mi stare
dobre podręczniki Wiedzy Powszechnej, których byłem fanem parę lat
temu. Plusem jest też to, że są autorstwa Polaka, co pozwala uniknąć
irytujących objaśnień rzeczy, które wyglądają tak samo po rosyjsku i
po polsku. Nie potrafię jednak zagwarantować, że nowsze wydania
trzymają poziom tych starszych, bo ich nie widziałem.
Zawsze możesz też skorzystać z obydwu opcji - z racji ceny wyjdzie to
tak samo jak kupno Assimila, a ucząc się z dwóch podręczników będziesz
w stanie uzupełniać luki w wiedzy. Nie ma bowiem podręczników
idealnych - zawsze dobrze jest korzystać z kilku źródeł.

Teraz angielski. Zawsze będzie tak, że znajomość bierna będzie górować
nad czynną. Nawet w języku polskim nasze pasywne słownictwo jest
parę razy większe niż słownictwo aktywne. Niestety :( Żeby
znajomość aktywna się poprawiła możesz np. pisać na angielskich forach
internetowych, starać się więcej rozmawiać - w zasadzie odpowiedź jest
prosta: używać tego języka tak często jak tylko możesz. Polecałbym też
przejrzeć szybko jakiś podręcznik w celu odświeżenia gramatyki. Sam po
kilku latach przerwy w mówieniu zauważyłem, że moja znajomość czasów
się znacznie pogorszyła.



To tyle. Jeśli ktoś miałby do zaproponowania lepszy dobór materiału, to niech pisze - każda porada będzie mile widziana. Mam też nadzieję, że okaże się to dla kogoś pomocne.
Pozdrawiam!

Podobne posty:
Rozumienie ze słuchu 
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
Przewodnik po Anki
Historia motywacyjna
Nie masz siły - zrób coś małego

niedziela, 19 września 2010

Najbardziej zagrożony język w Polsce - wilamowski

Nie będzie dziś mowy ani o kaszubskim, ani o śląskim. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że w okolicach Bielska-Białej znajduje się miasto o nazwie Wilamowice, w którym przez stulecia rozwijał się zupełnie odrębny język z rodziny języków germańskich. Obecnie włada nim zaledwie około 70 osób, w większości w podeszłym wieku oraz niewielka grupa pasjonatów starających się go ożywić. A język ten nazywają Wymysiöeryś, po polsku wilamowski.

Wymysiöeryś dowiedziałem się kilka lat temu przeglądając opisy różnych języków germańskich na Wikipedii. Stwierdziłem wtedy, że jest to niesamowicie ciekawe zjawisko. Nie dosyć, że był rozprzestrzeniony na bardzo niewielkim obszarze, to jeszcze wyglądał bardzo oryginalnie na tle pozostałych przedstawicieli swojej rodziny. Bardzo rzuca się w oczy bowiem pisownia języka niemieckopodobnego z użyciem polskich liter. Warto przytoczyć tu choćby krótki fragment modlitwy Ojcze nasz w języku wilamowskim. Szczególny ubaw będą tu miały osoby, które choć trochę znają niemiecki. Niektóre słowa są uderzająco podobne:  

Ynzer Foter, dü byst ym hymuł, 
Daj noma zuł zajn gywajt; 
Daj Kyngrajch zuł dö kuma; 
Daj wyła zuł zajn ym hymuł an uf der aot; 
dos ynzer gywynłichys brut gao yns haojt; 
an fercaj yns ynzer siułda, 
wi wir aoj fercajn y ynzyn siułdigia; 
ny łat yns cyn zynda; 
zunder kaonst yns reta fum nistgüta. 


Ciekawe, prawda? I to wszystko w języku, którego kolebką jest pewne miasteczko w Polsce. Tak, czy inaczej, moje zaciekawienie językiem wilamowskim ograniczało się do wiedzy, że taki język istnieje.

Ostatnio zaś zupełnym przypadkiem natrafiłem na film o tym języku nakręcony przez dziennikarzy "Rzeczpospolitej", który poniżej zamieszczam. Naprawdę warto go obejrzeć do końca, choćby po to, aby móc usłyszeć język, który nie ma większych szans na przetrwanie i nabyć pewnej wrażliwości. Mi osobiście się naprawdę smutno zrobiło, gdy to oglądałem.



Jak podano na samym końcu filmu, ostatnimi czasy naprawdę sporo w celu uratowania języka wilamowskiego robi Tymoteusz Król, który jako nastolatek nauczył się go i aktualnie stara się go ożywić. Naturalnie praktyczne działania wyglądają różnie, ale bez względu na wszystko mogę tylko podziwiać jego upór i zapał. Założono też specjalne forum o języku wilamowskim, na które polecam wejść zainteresowanym.

Co do samego języka, to nie wiadomo dokładnie jakie ma korzenie. Prawdopodobnie jest to zlepek różnych dialektów języka górnoniemieckiego, dolnoniemieckiego, niderlandzkiego i fryzyjskiego, którymi władali ludzie, jacy osiedlili się na tych terenach w XIII wieku. Tworzyli na tyle zamkniętą społeczność, że język nie uległ większej zmianie w ciągu stuleci i różnił się od standardowego Hochdeutscha w znacznym stopniu. Sami Wilamowianie nie uważali się zaś za Niemców. Wytworzyli coś na kształt zupełnie odrębnej kultury. Cios zadał jej dopiero reżim komunistyczny, który po II wojnie światowej zakazał użycia języka wilamowskiego i zaprowadził przymusową polonizację miejscowych mieszkańców. W efekcie do dziś pozostało bardzo niewiele osób posługujących się tą mową.

Ten artykuł naturalnie nie wyczerpuje nawet w najmniejszym stopniu tego co można opowiedzieć o języku wilamowskim. Bardziej zależało mi na tym, by uświadomić ludzi w tym, jak ogromne jest bogactwo lingwistyczne naszego kraju. I jak szybko może ono popaść w zapomnienie jeśli czegoś nie zrobimy.

Podobne posty:
Język kaszubski - jedyny regionalny język w Polsce
Słownik polsko-kaszubski jest dostępny

PS: W artykule o języku kaszubskim użyłem określenia "jedyny regionalny język w Polsce" gdyż jedynie on jest definiowany jako język regionalny zgodnie z ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych. Język śląski i wilamowski takiego statusu dotychczas nie uzyskały.

piątek, 17 września 2010

Chcesz opanować podstawy języka obcego? Wypróbuj metody Assimil.

Zgodnie z komentarzem Grzegorza, który spytał mnie o opinię na temat podręczników "Assimil", postanowiłem poświęcić kwestii tej serii cały artykuł. Zdarzają się podręczniki lepsze lub gorsze.Assimil akurat jest zdecydowanie jednym z tych pierwszych. Postanowiłem zrecenzować tą metodę na podstawie mojej książki do nauki języka francuskiego.

Pierwszy raz z podręcznikami Assimil zetknąłem się na forum how-to-learn-any-language.com, na którym zachwalał go Alexander Arguelles, jeden z najsłynniejszych obecnie poliglotów. Następnie obejrzałem recenzję wideo zrobioną przez niego (którą można obejrzeć TUTAJ), co jeszcze bardziej przekonało mnie do tego, aby zobaczyć działanie tej metody w praktyce.

W odróżnieniu od wielu podręczników zalecanych do nauki języków obcych przez nasze Ministerstwo Edukacji, w książkach Assimila nie znajdziemy kolorowych obrazków pokazujących studentów siedzących przed komputerem, które nic do nauki nie wnoszą. Brak również bezproduktywnych zadań w stylu połączenia dwóch wyrazów w pary itp. Zamiast tego ograniczono się do rzeczy które posiadają rzeczywistą wartość edukacyjną - nawet obrazki  mają formę komiksu.

Podręcznik jest  oparty na dialogach podzielonych na dwie części. Po lewej stronie mamy tekst w języku docelowym, po prawej tekst w języku ojczystym. Mniej więcej wygląda to tak:


To jest akurat fotografia stron z mojego podręcznika do języka francuskiego, który, mam nadzieję, w niedługim czasie na coś mi się przyda. Jak widać - pierwsza strona to dialog po francusku, a druga to tłumaczenie na język polski. Na dole natomiast znajdują się objaśnienia gramatyczne. Co siódma lekcja różni się od pozostałych - jest czymś w rodzaju powtórki, gdzie możemy znaleźć zebrane w jednym miejscu bardziej dokładnie reguły gramatyczne spotkane w przeciągu poprzednich lekcji. Oczywiście wszystkie dialogi są nagrane na płytach CD, do których nie również nie mam większych zastrzeżeń. Może jedynie irytujące jest zbyt wolne tempo nagrań w pierwszych lekcjach, ale to akurat dla początkującego studenta może być też zaletą.

Przeciętnie podręczniki Assimil posiadają 100 lekcji (aczkolwiek nie jest to regułą - ich liczba wacha się od 70 do nawet 140), przy czym każda jest przewidziana na jeden dzień, tak aby uczyć się języka przynajmniej 30 minut dziennie. Dodatkowo panowie z Assimila wymyślili całkiem oryginalną metodę nauki dzieląc proces nauczania na dwie fazy: pasywną oraz aktywną. W formie pasywnej słuchamy, powtarzamy, czytamy tekst, staramy się zrozumieć reguły gramatyczne rządzące językiem, tłumaczymy na polski. W taki sposób przerabiamy podręcznik, aż do lekcji 50, kiedy to powinniśmy zacząć robić też (obok przerabiania reszty podręcznika w fazie pasywnej) fazę aktywną dla lekcji 1. Przez fazę aktywną rozumiem tłumaczenie tekstu, ale tym razem z polskiego na francuski. Metoda moim zdaniem jest godna uwagi, aczkolwiek polecałbym wypróbowanie też innych sposobów korzystania z tego podręcznika. Najlepiej jest zawsze znaleźć taki, który najbardziej odpowiada naszym osobistym preferencjom. Wszak nie każdemu się podoba to samo.

Firma na swojej stronie informuje, że jej kursy potrafią doprowadzić od zera do poziomu B2. Mimo całej sympatii dla ich metody, wątpię, by było to możliwe bez wykorzystywania innych materiałów - wszak nauka z  podręcznika to zaledwie początek przygody z językiem obcym. Niewątpliwe jest to jednak świetna baza, na której można zbudować swoją znajomość języka.

Niestety cena kursów Assimil jest stosunkowo wysoka. Polskie wersje kosztują około 70 złotych, jednak obejmują niewielki zakres języków - angielski, niemiecki, francuski, hiszpański, włoski, japoński i chiński. Znacznie szersza jest oferta podręczników w oryginalnej, francuskiej wersji językowej (co sprawia, że nabieram jeszcze większej chęci by nauczyć się francuskiego). Tu z kolei cena potrafi zbić człowieka z nóg. Sama książka kosztuje 22 euro, a za cały pakiet (książka+CD) płaci się aż 70 euro!!! Mówi się, że za jakość trzeba płacić, ale dla mnie taki koszt stanowi naprawdę spory problem. Ostatecznie zawsze można sprawdzić aukcje na allegro lub e-bay, gdzie czasem uda się znaleźć coś tańszego.

Niemniej, gdybym zamierzał się bardzo poważnie wziąć za jakiś język obcy, na pewno rozważyłbym opcję kupna tego podręcznika. W sumie gdy porówna się jego koszt do niektórych szkół językowych (np. ESKK) to wychodzi nawet całkiem korzystnie. Oczywiście jeśli tylko jesteś w stanie się zmotywować do codziennej nauki, ale to już zupełnie oddzielny temat.

Podobne posty:
Jak (nie) uczyć się języków obcych - część 1 - angielski 
Jak (nie) uczyć się języków obcych - część 2 - rosyjski
Rewelacyjny program do nauki słówek - ANKI
Byki - recenzja programu 
Blog językowy AJATT - ciekawa metoda nauki

poniedziałek, 13 września 2010

RPA - państwo 11 języków urzędowych

Dziś o Republice Południowej Afryki - państwie, które w ciągu ostatniego roku cieszyło się ogromną popularnością ze względu na odbywające się na jego obszarze mistrzostwa świata w piłce nożnej. Całkiem miło się patrzyło, gdy biali i czarni kibice wspólnie dopingowali swoją reprezentację. Obecnie natomiast nikt już się nie przejmuje tym co się tam dzieje, a zapewne niewielu kibiców zadało sobie trud, żeby się dowiedzieć nieco więcej o skomplikowanej sytuacji etniczno-lingwistycznej jaka panuje w RPA. Oto więc coś, co powinienem napisać kilka miesięcy temu.

Generalnie RPA kojarzy się z apartheidem, Nelsonem Mandelą, dobrymi czarnymi tubylcami i złymi białymi kolonizatorami - takie obrazki napływają do nas z ekranu telewizora. Tymczasem gdy zajrzymy bliżej, sytuacja staje się trochę bardziej skomplikowana. Zaczyna mieć znaczenie czy dany biały włada językiem angielskim czy też afrikaans. Czarna ludność natomiast nie tworzy jednolitego społeczeństwa, jak to by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Dodać też należy, że w RPA oprócz ludności białej i czarnej są tzw. kolorowi (ang. coloureds, afr. kleurlinge), czyli osoby posiadające przodków różnych ras, Azjaci, oraz pierwsi ludzie zamieszkujący te ziemie, popularnie znani jako Buszmeni.

W efekcie w państwie tym mamy aż 11 oficjalnych języków, co jest zjawiskiem bardzo rzadkim w skali światowej. Są to:  afrikaans, angielski, ndebele, północny sotho (tzw. pedi), południowy sotho (inaczej sotho lub sesotho), swazi, tswana, tsonga, venda, xhosa i zulu. Najczęściej w polityce, nauce i w handlu jest używany angielski, ale jako językiem ojczystym włada nim niewiele ponad 8% obywateli, przeważnie w miastach. Kolejnym językiem należącym do grupy języków indoeuropejskich jest afrikaans. Język ten powstał w efekcie ewolucji niderlandzkich dialektów używanych przez pierwszych kolonizatorów i w rzeczywistości niewiele odbiega od dzisiejszego języka holenderskiego - różni się przede wszystkim uprostszoną gramatyką oraz pewną ilością zapożyczeń leksykalnych z innych języków tego regionu. Trudno mi określić szanse dogadania się użytkowników obydwu języków, jako że nie władam ani jednym, ani drugim, jednak dla kogoś kto spotyka się z nimi po raz pierwszy wydają się one niemal identyczne.W latach apartheidu afrikaans był obok angielskiego jedynym oficjalnym językiem w RPA i często utożsamiano go z panującym reżimem oraz segregacją rasową. Jest on jednak ojczystą mową 13% obywateli, w tym większości ludności białej i kolorowej oraz przeważa w zachodnich prowincjach. Ze swojej strony mogę tylko dodać, że z dotychczasowych języków, z którymi się stykałem, właśnie afrikaans przypadł mi do gustu najbardziej, przynajmniej jeśli chodzi o samo brzmienie. Kiedyś na pewno do niego powrócę.
Język afrikaans jako język ojczysty w RPA - źródło: Human Sciences Research Council
Następne języki urzędowe należą już do rodziny języków bantu. Warto podkreślić, że plemiona posługujące się nimi również nie są w RPA ludnością endogeniczną - przybyły bowiem z północnego wschodu wypierając na zachód Buszmenów. Tam natomiast od XVII wieku zaczęli napływać koloniści z Europy, którzy zmusili niedobitki plemion tubylców do ucieczki na północ. W efekcie żaden z pierwotnych języków południowoafrykańskich z rodziny khoisan nie posiada obecnie statusu języka urzędowego w RPA, a większość z nich jest zagrożona wyginięciem. Najbardziej znanym ich przedstawicielem jest język khoekhoegowab lub nama, którym włada ponad ćwierć miliona ludzi i który posiada status urzędowy w Namibii, co, mam nadzieję, pozwoli mu przetrwać. Najważniejszą cechą, która wyróżnia języki khoisan jest użycie tzw. mlasków (ang. click consonants), które przeszły następnie do języków bantu, takich jak zulu czy xhosa. Poniżej możecie się zapoznać z jednym z serii filmów o podstawach języka khoekhoegowab i usłyszeć mlaski z ust native speakerów:



Zulu i xhosa są najbardziej rozprzestrzenionymi językami ludności czarnej w RPA - zulu jest językiem ojczystym dla prawie 24% społeczeństwa, natomiast xhosa dla 18%. Rywalizują też ze sobą o miano języka, który byłby swoistym lingua franca czarnej ludności, przy czym rywalizacja ta trwa już ponad pół wieku i miała swoje reperkusje m.in. na scenie politycznej. Są też obszary takie jak Kwa-Zulu-Natal, czy Wschodnia Prowincja Przylądkowa (ang. Eastern Cape, afr. Oos Kaap), w których jeden z języków posiada zdecydowaną przewagę nad pozostałymi.
Język zulu jako język ojczysty w RPA - źródło: Human Sciences Research Council
Język xhosa jako język ojczysty w RPA - źródło: Human Sciences Research Council
Dlaczego o tym piszę? Otóż postanowiłem zapoznać się przynajmniej z podstawami jednego z tych języków jako że różnią się one znacznie od tego co znamy ze świata indoeuropejskiego. Padło na xhosa, ale to raczej z czystego przypadku - jedyne co mi się w nim bardziej podoba od zulu to nazwa, która zaczyna się właśnie charakterystycznym mlaskiem brzmiącym podobnie do kląskania konia (oznaczany literą "x"). Na pewno nie będzie to zadanie proste - napotkam po drodze mnóstwo rzeczy zupełnie mi obcych, zapoznam się z zupełnie nową logiką, fonetyką itp. Najbardziej obcym językiem jakiego miałem okazji się w moim życiu uczyć był estoński, ale tak czy inaczej wyglądał on w porównaniu do xhosa bardzo przyzwoicie. Miał całkiem sporo zapożyczeń z języków germańskich, zaś system przypadkowy jakim się straszy w przypadku języków ugrofińskich, przynajmniej w pierwszym stadium nauki, wydał się dość logiczny i nie taki zły. Z xhosa może już nie być tak łatwo. Sęk jednak w tym, że czasem ciekawie jest spojrzeć na świat i języki z trochę innej perspektywy.

Żeby było jasne - nie mam na celu osiągnąć jakiegokolwiek poziomu biegłości w języku xhosa, a jedynie zapoznać się z jego budową, umieć tworzyć proste zdania. Do tego celu użyję podręcznika Teach Yourself Xhosa, który polecił peterlin na swym blogu. O moich odkryciach będę się starał na bieżąco informować (w przerwie pomiędzy artykułami o innej tematyce).

Nie opisałem tu pozostałych języków urzędowych RPA, postaram się tą kwestią zająć za jakiś czas - tak naprawdę sytuacja jest tam na tyle ciekawa, że trudno ją streścić w jednym artykule. Właściwie na każdy z języków wypadałoby napisać co najmniej 3. A może za jakiś czas przerzucę się w jakieś inne miejsce? Z drugiej strony mam też plan, żeby wreszcie podszkolić mój niemiecki do poziomu zbliżonego do C1, następnie wziąć się na poważnie za francuski. Cóż, pożyjemy, zobaczymy.

Podobne posty:
W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?

czwartek, 9 września 2010

Jak (nie) uczyć się języków obcych - część 2 - rosyjski


Dzisiaj część druga cyklu "Jak (nie) uczyć się języków obcych", czyli swoistego rozliczenia się z własną językową przeszłością. Po raz kolejny wspomnę o moich doświadczeniach, wzlotach i upadkach - tym razem związanych z nauką języka rosyjskiego.
Nie licząc starych książek z bajkami rodem ze Związku Radzieckiego (z których zapamiętałem jedynie obrazek krążownika "Aurora") nie miałem do czynienia z tym językiem gdy byłem mały. Zawsze jednak widziałem  w rosyjskim coś mistycznego - przede wszystkim to, że był zapisywany innym alfabetem. Gdy miałem 10 lat wydawał mi się on czymś naprawdę trudnym, zastanawiałem się nawet czy nie uczyć się samego języka mówionego bez alfabetu. Zresztą nie jestem chyba odosobniony - spotykałem już podręczniki, w których języki normalnie zapisywane w obcym piśmie były napisane literami łacińskimi. Wartość takich książek jest niemal zerowa.

Na szczęście taki okres trwał krótko i w końcu właśnie ów alfabet zaczął mnie interesować bardziej niż sam język. Zacząłem się uczyć samej cyrylicy pisząc w niej po...polsku. Coś co z początku może się wydawać dziwne okazało się jedną z najlepszych metod do nauki obcego pisma z jaką się spotkałem. Ludzie często uczą się alfabetu poprzez wykuwanie listy znaków - w efekcie jest to mniej więcej tak samo skuteczne jak uczenie się słówek z list (o skuteczności takich metod przeczytaj "Jak efektywnie uczyć się słówek"). Ja tymczasem używałem liter w zetknięciu z rzeczywistością, opisywałem przy ich pomocy otaczający mnie świat - pisałem cyrylicą w domu, w szkole itp. To nic, że zdarzało mi się robić błędy, a niektóre głoski wymawia się po rosyjsku inaczej niż po polsku - ważne, że opanowałem podstawy tego alfabetu bez większych problemów i gdy już zabierałem się za naukę rosyjskiego mogłem spokojnie przejść do  właściwego języka zamiast babrać się w podstawach cyrylicy. Więcej o tym jak nauczyć się cyrylicy przeczytacie tu.

Następnie przyszedł czas na prawdziwą naukę. Jako, że byłem jeszcze całkiem młody zasponsorowali ją moi rodzice, którzy popierali moje ambitne plany. Dlatego też zamówili kurs ESKK (Europejska Szkoła Kształcenia Korespondencyjnego). Nie czas teraz na szczegółowy opis metody, ale mogę powiedzieć, że nauczyła mnie jednego - pracować przynajmniej 15 minut każdego dnia. Pomogła mi wykształcić systematyczność, co miesiąc przychodziły materiały (zeszyt + kasety), które przerabiałem według ich wskazówek. W każdym zeszycie były też ćwiczenia, które należało wysyłać do samej firmy, by uzyskać poprawę od twojego osobistego nauczyciela - z tego akurat rzadko korzystałem, bo o ile do nauki języka miałem zapał to do chodzenia na pocztę już niekoniecznie. Poza tym sam doskonale wiedziałem jakie błędy robię tłumacząc z polskiego na rosyjski teksty z kaset. Po skończeniu kursu umiałem rosyjski na tyle by się w tym języku bez większych problemów dogadać, poznałem podstawowe reguły gramatyczne. Wszystko brzmi fajnie, niemal tak, jakbym właśnie reklamował wam ten produkt - problem jednak w tym, że cena kursu ESKK nie odpowiada temu co dostajesz w zamian. Owszem, jeśli chciałbyś przejść do poziomu B1 za wszelką cenę, to bierz to w ciemno. Jeśli jednak nie jesteś wybitnie bogatym człowiekiem to bym się nad tym mocno zastanowił. Opłata za jeden zeszyt z płytą CD wynosi obecnie 60 złotych. Jest 16 zeszytów. To daje łącznie 960 złotych - moim zdaniem zdaniem stanowczo za dużo. Tym bardziej, że nie brakuje materiałów znacznie tańszych, które na dobrą sprawę są w stanie nauczyć przynajmniej tyle samo, jak nie więcej. Za genialną serię podręczników uważam Assimil, której francuskie wydawnictwa kosztują ponad 300 złotych i wydają mi się bardzo drogie, a to i tak zaledwie 1/3 kursu ESKK. Wniosek z tego taki, że mimo tego co kurs ten zrobił dla mnie, obecnie trzymałbym się od ESKK z daleka.

Następnie poszedłem na studia, gdzie rosyjski był niejako językiem przewodnim. Radziłem sobie bez większych problemów, ale moi nauczyciele, mimo naprawdę szczerych chęci, byli w stanie niewiele nauczyć. To zresztą nie ich wina, lecz faktu, że nawet najlepszy nauczyciel nie jest w stanie dopilnować, by jego uczniowie mieli codzienny kontakt z językiem - najlepiej jeszcze żywym, a nie czytankami jak Jura zapraszał swojego kolegę do teatru, nad jezioro Bajkał, czy do Galerii Trietjakowskiej. Naturalnie podręczniki miały atest Ministerstwa Edukacji (jakżeby inaczej). Nie znam też nikogo, kto by się nauczył języka obcego opierając się jedynie na zajęciach szkolnych. Mamy więc kolejny wniosek - sama szkoła języka nie nauczy.

Najwięcej nauczyły mnie natomiast wyjazdy na Ukrainę. W ciągu 5 lat studiów byłem tam kilkakrotnie, bądź to na wyprawach naukowych, bądź w celach czysto turystycznych - zresztą jedno z drugim z reguły się pokrywało. Nic tak nie uczy języka jak właśnie kontakt z ludźmi, którzy nim władają. Do tego dochodziło jeszcze czytanie rosyjskich gazet (wyrobiłem sobie codzienny nawyk czytania Kommiersanta), oglądanie rosyjskiej telewizji, czytanie rosyjskich książek. Obecnie nie wyobrażam sobie chociażby korzystania z internetu bez wykorzystywania znajomości języka rosyjskiego, tyle jest ciekawych rzeczy. Rosyjski otwiera też furtki do kolejnych języków z krajów byłego ZSRR. Chcesz się uczyć ukraińskiego, białoruskiego, kazachskiego, kirgiskiego, czy też może jakuckiego lub ajnu? Naucz się najpierw rosyjskiego, a będziesz miał znacznie większy dostęp do porządnych podręczników.

Obecnie rosyjski umiem w podobnym stopniu co angielski - aktywna znajomość jest nawet ciut lepsza - z uwagi na liczne podobieństwa do języka polskiego, bardzo łatwo można się nim porozumiewać intuicyjnie, tak naprawdę niewiele jest rzeczy, które naprawdę trzeba wykuć na pamięć. Jeśli ktoś jeszcze się zastanawia nad jego nauką, to szczerze polecam, bo:
1. Jest to najprostszy język do nauczenia się dla Polaka. Pod tym względem nie mogą się z nim równać nawet te, które teoretycznie powinny być dla nas bardziej przyswajalne, i z którymi miałem przynajmniej chwilowe przygody jak białoruski, ukraiński, czy czeski. Możliwe, że podobny stopień trudności prezentuje język słowacki (jako że ma uproszczoną pisownię i gramatykę w stosunku do czeskiego), ale nie sprawdzałem tego osobiście.
2. Jest to język o bardzo mocnej pozycji w niektórych regionach świata. Za Bugiem kończy się bowiem świat, w którym dogadasz się bez problemu po angielsku. Co nie znaczy, że np. we Lwowie nie staram się używać ukraińskiego, przynajmniej do podstawowej komunikacji.
3. Otwiera furtki do nauki wielu innych języków.
4. Jest naprawdę wiele rzeczy i informacji w internecie, których w innych językach nie znajdziecie.

Więc jak? Przekonałem kogoś?

Inne posty z cyklu "Jak (nie) uczyć się języków obcych":
Język angielski

Podobne posty:
Jak się nauczyć cyrylicy w 2 dni?
5 rzeczy jakich nauczyła mnie nauka czeskiego

Najpierw naucz się popularnego języka, żeby dotrzeć do tych mniejszych

poniedziałek, 6 września 2010

Jak (nie) uczyć się języków obcych - część 1 - angielski

W komentarzu do podsumowania sierpnia Grzegorz poprosił mnie opisanie kolejnych etapów nauki języków, które opanowałem do poziomu B2 lub C1. Trudno mi to było przedstawić w komentarzu, jako że w moim życiu zdarzały się rozmaite wzloty i upadki - nie zawsze byłem miłośnikiem języków obcych, a różnych języków uczyłem się przy użyciu różnych metod, czasem lepszych, czasem gorszych. Niewątpliwie wyciągnąłem jednak z tego pewne wnioski, które pomogły mi w optymalizacji nauki. Mam nadzieję, że pomogą również wam. Dziś część pierwsza cyklu będącego w pewnym sensie czymś w rodzaju rozliczenia z przeszłością - "Jak (nie) uczyć się języków obcych - część 1".

Na pierwszy ogień pójdzie język angielski, czyli ten za którym przepadam najmniej z racji swojej popularności. Wkurza mnie gdy na każdym kroku jestem nim bombardowany i spotykam turystów, którzy wymagają od innych by ten język znali. Ale odrzućmy na bok moje osobiste poglądy i skupmy się na tym co stanowi istotę tego artykułu.

Jako dziecko naturalnie nie czułem potrzeby nauki języków obcych. Nie to, że nie miałem żadnych ambicji - bywało i wtedy, że nauczyłem się liczyć po włosku, ale wynikało to raczej z faktu mojego zamiłowania do historii starożytnego Rzymu niż z chęci opanowania języka. Zresztą jakiemu dziecku, które nie żyje w dwujęzycznym środowisku język ma się wydawać do czegoś przydatny?

Siłą rzeczy od najmłodszych lat miałem do czynienia z językiem angielskim, który dominuje we wszelkiego rodzaju muzyce jaką można usłyszeć w radiu. Jednak niespecjalnie korciło mnie, żeby zrozumieć teksty piosenek. Pierwszy raz poczułem, że przydałoby się tego języka nauczyć, gdy nadszedł rok 1997 i gdy otrzymałem komputer. Polskojęzyczne wersje gier były wtedy niesłychanie rzadkie, więc chcąc pojąć o co chodzi w fabule musiałem siłą rzeczy starać się zrozumieć język angielski. O tym jaki wpływ na moją znajomość angielskiego miała gra Starcraft pisałem już wcześniej. Moja chęć zrozumienia fabuły była tak ogromna, że spisałem do zeszytu wszystkie możliwe dialogi z gry - większość z nich po pewnym czasie umiałem już na pamięć. W razie potrzeby korzystałem z pomocy słownika angielsko-polskiego, ale robiłem to w sumie rzadko zawsze starając się najpierw zrozumieć słowa z kontekstu. Dodam, że pracę z fabułą Starcrafta zaczynałem kompletnie od zera - nie miałem zielonego pojęcia o angielskiej gramatyce. Ech, aż się łezka w oku kręci, gdy sobie przypomnę jak nie mogłem w słowniku czasem znaleźć form czasu przeszłego rozmaitych czasowników... Fakt faktem mimo pewnych minusów w postaci słabego zaplecza edukacyjnego ten rodzaj nauki miał jeden zasadniczy czynnik, bez którego uważam naukę języka za bardzo trudną - pasję i zapał. A jeśli ktoś jest ciekaw zawartości samych dialogów to tutaj daję linki do pełnych skryptów: http://www.gamefaqs.com/pc/25418-starcraft/faqs/53600 - Starcraft
http://www.gamesradar.com/pc/starcraft-brood-war/faq/g-2005120716370866311645/c-280495 - Starcraft: Brood War

Naturalnie po przygodzie ze Starcraftem nie potrafiłem mówić płynnie po angielsku - tzn. potrafiłem być w miarę kontaktowy i coraz rzadziej używałem słownika czytając, ale nie posiadałem większej wiedzy na temat gramatyki, bardziej miałem natomiast opanowane słownictwo używane w tematyce legend i wojen gwiezdnych niż codziennego użytku. Od pierwszej klasy LO zacząłem mieć jednak angielski w szkole i te zaległości nadrobiłem - był to jeden z niewielu przypadków, w których nauka w szkole się na coś przydała. W międzyczasie uczęszczałem też do szkoły językowej JDJ w Poznaniu, ale generalnie uważałem to za stratę pieniędzy. Nie byłem zafascynowany tym językiem, specjalnie w domu się go nie uczyłem, może oprócz czytania książek i stron internetowych od czasu do czasu i mimo to bez większych problemów zdałem rozszerzoną maturę na 85%.

Następnie przyszły studia, na których znacznie częściej przydawał się język rosyjski (wschodoznawstwo) i muszę przyznać, że jeśli chodzi o kwestie językowe to był to czas stracony. Osiadłem bowiem na laurach, niesłusznie twierdząc, że jakoś ten angielski umiem i więcej go ćwiczyć nie trzeba - miałem więc kilkuletnią przerwę. Nie znaczy to, że kompletnie go nie używałem, owszem czasem się zdarzało, że coś czytałem, tłumaczyłem teksty piosenek, oglądąłem filmy bez napisów ale było to tak niesystematyczne, że mogło co najwyżej spowolnić proces zapominania języka, w większości było też zorientowane wyłącznie na pasywną funkcję języka.  Reasumując - zrobienie przerwy w nauce języka to NAJGORSZA rzecz jaką możesz sobie zafundować.

Oprzytomniałem stosunkowo niedawno - rok temu pojechaliśmy z moją dziewczyną na Litwę, gdzie mieszkaliśmy u Litwinów, z którymi rozmawialiśmy po angielsku (i po litewsku - zawsze staram się opanować przynajmniej najbardziej podstawowe słownictwo gdy gdzieś jadę, ale o tym napiszę kiedy indziej). Z dogadaniem się nie było żadnych problemów niezależnie od tematu - mogła to być historia, muzyka, języki, praca, życie codzienne - wszystko. Jednak strasznie głupio się czułem wiedząc, jak często popełniam błędy gramatyczne, do tego stopnia, że przy używaniu trybów warunkowych wspomagałem się rosyjskim, który moi gospodarze również znali. Postanowiłem więc gruntownie powtórzyć wszystkie kwestie gramatyczne, a następnie przede wszystkim ćwiczyć język - bo regularna praktyka to podstawa, nawet gdy uważasz, że już dany język opanowałeś.

Obecnie jest już znacznie lepiej - swój poziom mogę określić gdzieś pomiędzy B2 a C1 (pasywna znajomość nawet C1/C2, aktywna raczej bliżej B2 - moim zdaniem określanie jednego poziomu dla pisania, mówienia, czytania i słuchania mija się trochę z celem), cały czas go doskonalę, ale specjalnie mi się nigdzie nie spieszy. Wolę traktować angielski jako narzędzie do nauki innych języków niż jako cel sam w sobie. Cały czas jednak żałuję tego, że tak naprawdę poza starcraftowym epizodem nie było żadnego momentu, w którym robiłem coś systematycznie, a systematyczna praca znacznie przyspiesza proces nauki języka. Gdybym dziś zaczynał naukę angielskiego, na pewno wiele bym zmienił tak, żeby dojśc do tego poziomu nawet 5-6 razy szybciej. Nie byłoby przerw w nauce, zakupiłbym jakiś sensowny podręcznik (na pewno inny niż te kolorowe badziewia jakie są zatwierdzane przez MEN, z których naprawdę trudno jest się czegoś nauczyć), korzystałbym z Anki od samego początku i przede wszystkim byłbym bardziej systematyczny.

W najbliższym czasie nastąpi ciąg dalszy cyklu.

Inne posty z cyklu "Jak (nie) uczyć się języków obcych":
Język rosyjski

Podobne posty:
Angielskie gazety - linki
Gry komputerowe i nauka języków obcych

piątek, 3 września 2010

Świat Języków Obcych - sierpień 2010

fot. Katarzyna Radziej
Postanowiłem, podobnie jak przed miesiącem, zrobić małe podsumowanie tego co na blogu zamieściłem w ciągu ostatnich 30 dni i przedstawić to jako swoisty spis treści dla osób, które wejdą na "Świat języków obcych" po raz pierwszy.

W sierpniu udało mi się nawiązać współpracę z dwoma innymi bloggerami - Łukaszem Tyczkowskim (pisze o języku niemieckim - http://blog.tyczkowski.com/)  i Michałem Bryszem (pisze o językach ogólnie - http://lang-spot.blogspot.com/). Poznałem też peterlina, którego wiedza na temat językowej różnorodności świata mi naprawdę zaimponowała i wszystkie osoby zainteresowane tematyką języków obcych zapraszam do regularnego odwiedzania jego strony - http://peterlin.wordpress.com/.


W tym miesiącu udało mi się zamieścić na blogu 14 artykułów, z których największą popularnością cieszyła się recenzja programu Anki oraz swego rodzaju instrukcja obsługi tego programu. Cieszy mnie to, jako że jest to chyba najlepszy obecnie program, dostępny całkowicie za darmo, znacznie ułatwiający naukę języków obcych i udało mi się do niego przekonać parę osób, które go wcześniej nie znały. Jeśli używacie Anki w swoim procesie nauki języka obcego to powiadomcie o tym inne osoby - sądzę, że ten program na to zasługuje. Ściągnąć można go TU. Cały czas staram się moją pracę z Anki polepszać, więc możecie oczekiwać kolejnych artykułów na ten temat. Wspomniałem też o innym programie - BYKI, który moim zdaniem nie spełnia się w nauce tak dobrze jak Anki, jednak jeśli kogoś interesują próbki dźwiękowe języków takich jak buriacki czy czeczeński, to dzięki niemu je znajdzie.

Całkiem spore zainteresowanie wzbudził też artykuł "W jakim języku się mówi w byłej Jugosławii?", w którym opisałem skrótowo sytuację językową jaka wytworzyła się na tym terytorium w ciągu ostatnich 20 lat i to czym tak naprawdę jest język serbski, chorwacki, bośniacki, czarnogórski itp. Być może w przyszłości zacznę kontynuować serię artykułów o tych językach południowosłowiańskich jako że znalazłem co najmniej kilka osób zainteresowanych ich nauką.

Na czwartym miejscu znalazło się "10 najlepszych polskich blogów o językach obcych (ale tylko według Google'a)", z którego do końca nie jestem może zadowolony z uwagi na pewne niedociągnięcia, które w komentarzach zarzucił mi peterlin. Jednakowoż artykuł ten pokazuje jak niewidoczne, tudzież źle wypozycjonowane, w polskiej strefie internetowej są strony traktujące o językach obcych. Warto jednak mimo wszystko zobaczyć na co jest w stanie natrafić początkujący internauta przy pomocy najpopularniejszej obecnie wyszukiwarki.

Zakończyłem też mój miesięczny projekt nauki języka czeskiego, z którego wnioski zawarłem TU. Mimo, że daleko mi do jakiejkolwiek biegłości to nie mogę uznać, iż uznaję czas spędzony z czeskim za czas stracony. Poznałem język naszego południowego sąsiada trochę bardziej dogłębnie i stwierdziłem, że nie jest on tak prosty i tak śmieszny jak to się Polakom wydaje - w rzeczywistości posiada chyba najbardziej skomplikowaną deklinację spośród wszystkich języków słowiańskich (może prócz słoweńskiego, w którym istnieje oprócz pojedynczej i mnogiej liczba podwójna), a wyrazy, które wydają się zabawne giną w tłumie rzeczy brzmiących zupełnie normalnie. Z obszaru języków słowiańskich wspomniałem też o tym, że jest w internecie dostępny słownik polsko-kaszubski i zamieściłem wykonanie hymnu kaszubskiego ”Zemia rodnô” (można posłuchać na ile jest podobny do polskiego) - te informacje znajdziecie w artykule "Słownik polsko-kaszubski jest dostępny".

Oprócz tego opisałem sposób w jaki można łatwo opanować cyrylicę (przy czym stosuje się to doskonale też do wszystkich innych alfabetów), parę porad motywujących do nauki języka obcego ("Historia motywacyjna" i "Nie masz siły - zrób coś małego") i artykuł o tym jak używać gier komputerowych do nauki języka obcego. Ostatnio napisałem również o tym co sądzę na temat osiągnięcia dobrego poziomu rozumienia języka mówionego - jako że temat ten jest w miarę rozległy, sądzę, że jeszcze parę razy zagości na tej stronie.

O czym jeszcze napiszę w przyszłym miesiącu? Przede wszystkim o tym, o czym byście chcieli - w tym celu piszcie na maila, bądź zaznaczcie w komentarzach. Oprócz tego zamierzam napisać od siebie m.in. jeszcze trochę więcej o języku kaszubskim (dotychczasowe dwa artykuły to stanowczo za mało), trochę więcej porad, linków, recenzji kolejnych programów, czy podręczników.

Jednocześnie dziękuję wszystkim, którzy czytają, piszą komentarze, maile i subskrybują mojego bloga. Dzięki wam mam motywację, żeby go ciągle rozwijać.

Podobne posty:
Świat Języków Obcych - lipiec 2010